Mimo, że moim ulubionym poligonem wędkarskim jest rzeka, tym razem postanowiłem (trochę z przymusu, trochę z własnej ciekawości) wybrać się na wodę stojącą i spróbować swoich sił w methodzie.
Zmusiła mnie nieco do tego sytuacja meteorologiczna, która wpłynęła na wysoki stan rzek, a co za tym idzie, na niesprzyjające warunki do łowienia. Co się jednak odwlecze to nie uciecze - mam zatem nadzieję, że już niebawem powrócę na moja ukochaną Odrę. Póki co postanowiłem jednak rozsiąść się wygodnie nad jedną z wód PZW i tam zmierzyć się z karasiami.


Zbiornik, który wybrałem, to niewielka zaporówka o powierzchni około 7ha, położona niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Choć nie jest to woda “no kill”, to w jej regulaminie jest jeden istotny zapis - nie można zabierać stąd karasi. Wiedziałem zatem, że decydując się na tutejsze łowienie, muszę szykować się na połów właśnie tych złotych piękności.

Karasie to dość niepozorne ryby. Nie osiągają zbyt dużych rozmiarów, jednak hol i zabawa z nim sprawiają wiele frajdy. Karaś to agresor, który jak już połasi się na przynętę, to walczy o nią do upadłego. To powoduje, że dociągnięcie tej ryby do brzegu wiąże się z dość zaciętą walką i świetną zabawą, zwłaszcza jeśli łowi się na delikatniejsze zestawy.

Przygotowując się do wędkowania, wiedziałem, że muszę postawić na pellet, zwłaszcza na tej wodzie. Znam dobrze to łowisko i doskonale zdawałem sobie sprawę, że wybór mixów nie przyniesie mi zamierzonego celu. Tutaj po prostu karasie nie reagują na ten rodzaj żarełka. Zastosowałem zatem mieszankę stworzoną z dwóch pelletów: jasnego Premium i ciemnego Halibuta. Taki dobór kolorów sprawił, że moja zanęta niewiele różniła się od dna, świetnie kamuflując się w wodzie. Drugim aspektem była wysoka jakość pelletów. Musiałem postawić na produkt, który będzie nie tylko dobrze pracował, przyciągając ryby, ale także świetnie trzymał się koszyka i razem z nim doleci do dna. Co akurat na tym zbiorniku nie jest takie proste. A wszystko przez malutkie rybki pływające przy powierzchni, które atakują koszyk, jak tylko on pojawi się w wodzie. Jest ich tam na tyle dużo, że w mig potrafią rozpracować podajnik z nawet najlepiej klejąca się zanęta, zanim opadnie on na dno. A to oznacza niezbyt dokładne nęcenie. Pellety Winnera gwarantowały mi jednak, że choć część mieszanki doleci wraz z koszykiem w miejsce postawienia zestawu, a to już było wystarczające.


Na tej zasiadce postanowiłem łowić na dwie wędki. To pozwalało mi obławiać zarówno bliższy, jak i dalszy dystans, dzięki czemu mogłem zorientować się, gdzie aktualnie żerują karasie. Już po paru rzutach przekonałem się, że biorą one zdecydowanie z bliższej odległości, jakieś 25-30 metrów od brzegu, gdzie woda miała około 2m głębokości. Z dalszego dystansu ściągałem głównie leszcze, a ich wolałem jednak unikać.


Na haku miałem założoną moją ulubioną przynętę - Waftersa o smaku Kałamarnica Pomarańcza, którą tutejsze karasie pokochały równie mocno, co ja. Jeśli chodzi o nęcenie, to nie jestem zwolennikiem nadmiernego przekarmiania ryb, dlatego mieszankę pelletów zdecydowałem się podawać tylko w podajniku, przerzucając zestaw co 5 minut.

Cała zasiadka trwała 3-4 h. W tym czasie udało mi się wyciągnąć 25 karasi i ok. 15 leszczy. Sukcesem dla mnie były nie tylko złowione ryby, ale przede wszystkim wypracowane regularne brania.



Kilka godzin nad wodą zdecydowanie poprawiło mi humor zwłaszcza, że ryby naprawdę dopisywały. Tak jak już wspomniałem, oprócz karasi, na mojej wędce pojawiło się kilka ładnych leszczy, a nawet liny. Wszystkie ryby sprawiły mi wiele radości, więc z zasiadki wracałem mocno usatysfakcjonowany. Zwłaszcza, że ostatnio miałem niewiele czasu na wędkowanie. Cieszę się zatem, że tego dnia wszystko zagrało i te kilka godzin wystarczyło, by wrócić do domu z pokaźnym dorobkiem ryb na swoim wędkarskim koncie.
Pozdrawiam
Robert “Ryba” Rybczyński